Jak rozpoczęła się Pana praca w dubbingu ?
– To było bardzo dawno. Zostałem poproszony przez Panią Dorotę Kawęcką do zagrania głównej roli w animowanym serialu „Wilczek„. Miałem grać chłopca, który nocami zmienia się w wilka.
Początki były bardzo trudne – pierwszy odcinek nagrywaliśmy chyba w ciągu trzech sesji. Pomyślałem wtedy, że już nigdy nie będę brał udziału w dubbingu – nie potrafiłem tego wszystkiego ogarnąć. Przerosło mnie to, że musiałem na raz czytać, patrzeć na ekran
i zwracać uwagę na „kłapy”. Powiedziałem wtedy pani reżyser,
że to jej wina, ponieważ do głównej roli zaangażowała niedoświadczonego aktora. Ale pani Dorota Kawęcka upierała się przy swoim wyborze. Jej upór przyczynił się do ukończenia wszystkich odcinków, z których ostatnie nagrywałem już bardzo szybko. Kiedy zakończyliśmy całość, ponownie wróciliśmy do feralnego pierwszego odcinka. Zrobiliśmy go w ciągu trzech godzin a nie w ciągu trzech dni, jak to było na początku. Czas pokazał, że wszystkiego można się nauczyć, także trudnej sztuki dubbingu.

Którym z postaci użyczył Pan swój głos ?
– Ci, którzy oglądali serial „Fragglesy„, na pewno pamiętają psa Sprockett’a. To było bardzo ciekawe doświadczenie, a dla mnie niezła zabawa, ponieważ przed mikrofonem jedynie ziałem, warczałem, szczekałem oraz wydawałem z siebie wszystkie dźwięki, które wydaje pies. Doszło do tego, że byłem tak przygotowany
i wyczulony na ruchy mojej postaci, iż nawet nie musiałem jej oglądać – po prostu brałem słuchawkę i reagowałem w odpowiednim momencie. W tychże Fragglesach grałem również Gorga – tego, który krzyczał „Mamo ! Złapałem Fragglesa”. To był wielki, sepleniący ale o gołębim sercu, potwór.
Jednym z poważniejszych zadań, które sobie bardzo cenię, był dubbing w fabularnym filmie p.t. „Wiek niewinności„. Podkładając głos pod graną przez Daniela Day Lewis’a postać, mogłem
przy okazji przyjrzeć się jego grze aktorskiej.
Ostatnio dostaję coraz więcej propozycji zagrania ról „dubbingowych”. Cieszę się, ponieważ są to bardzo zróżnicowane zadania. Na przykład Syndrom z filmu „Iniemamocni” – postać ewidentnie zła, tzw. czarny charakter. Zmierzenie się z nią było dużą przyjemnością. Potem był dubbing do „Madagaskaru„, w którym zagrałem żyrafę Melmana. Szczerze mówiąc, ja, który dotąd grałem role szybkomówiących osób i takich trochę cwaniaczków, kiedy dowiedziałem się, że mam grać żyrafę, która jest narzekającą na wszystko hipochondryczką, załamałem się i pomyślałem, że nie sprostam takiemu wyzwaniu. Ale szczęśliwie wygrałem casting
i zagrałem tego zwierzaka. W życiu nie chciałbym spotkać osoby, która miałaby cechy Melmana. To hipochondryk, narzekający na wszystko mruk, ciągle powtarzający, że nic się nie uda, a z drugiej strony niezwykle lojalny wobec przyjaciół, choć do tej lojalności często trzeba zmuszać go szantażem.
Jedną z ostatnich propozycji było zagranie gołębia Dolota w filmie „Szeregowiec Dolot„. Film oparty jest na oryginalnym pomyśle – gołębie pocztowe walczą w bitwach lotniczych o wolność Anglii przenosząc ważne meldunki, często z narażeniem życia. Cała wojna jest pokazana z perspektywy gołębia. Nie ma ludzi – są wyłącznie ptaki. Mój gołąb jest mały ale ma wielkie serce i wielką odwagę.

Która z granych postaci sprawiła Panu trudność ?
– Każda z postaci jest trudna, bo, żeby ją zagrać, trzeba nie tylko zaproponować głos, ale także włożyć w nią dużo serca i umiejętności.

Czy podczas nagrań wydarzyło się coś zabawnego o czym mógłby Pan wspomnieć ?
– Trudno o tym mówić. Wiadomo, że od czasu do czasu aktorowi zdarzy się zapomnieć tekstu albo przekląć i to przekleństwo zostaje idealnie wkomponowane w „kłapy”. Technicy, którzy biorą udział w nagraniach, na pewno mają w swoich archiwach takie wpadki. Pamiętam pracę nad rolą Eddy’ego Murphy’ego w filmie „Doktor Doolittle„. Siedziałem w studiu po dwadzieścia godzin i pod sam koniec, przełykając ślinę, czułem krew – tak bardzo miałem „zgrzany” głos i nadwyrężoną krtań. W dubbingu czasem bywa śmiesznie ale zazwyczaj to ciężka praca.

Aktorzy i reżyserzy mówią, że najtrudniej jest dubbingować
w filmie ludzkim czyli fabularnym. Pan dubbingował w „Karolu” samego siebie ? Czy dubbing samego siebie jest łatwy ?
– To bardzo dziwne doświadczenie. Jest to coś pośredniego między postsynchronami i dubbingiem. To unikalna sytuacja – aktorzy rzadko podkładają głos pod samych siebie w innej wersji językowej. Ale myślę, że to jest szansa dla kina na wyjście poza granice polskiego języka. Tak robią Włosi – n. p. w przypadku filmu „Karol – człowiek, który został papieżem”. Zagraliśmy go po angielsku, Włosi zrobili dubbing włoski, a my zrobiliśmy teraz dubbing polski.
Tak było dużo prościej, ponieważ większość aktorów biorących udział w filmie to byli Polacy. Choć organizacyjnie nie było to łatwe – Lech Matkiewicz, który zagrał prymasa Wyszyńskiego, przyjechał z Australii po to, by popracować kilka godzin. Ale nie wyobrażam sobie, żeby przy tego rodzaju filmie aktorzy nie chcieli podstawić głosu pod samych siebie. Czasami przyjeżdżali z Krakowa po to, by odezwać się jednym słowem, ale własnym, a nie „pożyczonym” od innego aktora, głosem. Dla mnie to było doświadczenie wyjątkowe, obciążone dużą odpowiedzialnością, ponieważ głos jest bardzo ważnym środkiem aktorskiego wyrazu, a dubbingiem można rolę zarówno poprawić jak i zepsuć.

Dziękuję za rozmowę.