Wywiad przeprowadzony w sierpniu 2017 roku.

Beata KawkaBeata Kawka – można by rzec kobieta pracująca, co żadnej pracy się nie boi. Aktorka filmowa, teatralna i dubbingowa, reżyser dubbingowy, producent, właścicielka Film Factory Studio a od 2016 dyrektorka artystyczna Teatru Miejskiego w Lesznie do którego wszystkich serdecznie zaprasza … Lubi wyzwania i mówi że wszystko jeszcze przed nią. Na pewno jeszcze nie raz nas zaskoczy swoją osobą. Na razie to w poniższym wywiadzie opowiada o dubbingu i dzieli się swoimi spostrzeżeniami na temat tej trudnej profesji.

Doświadczenie w tworzeniu polskich wersji językowych filmów od 1996 roku. To już przeszło dwadzieścia lat … a w sumie to oczko bowiem 21 rok. Powiedz mi, czy przez ten czas twojej pracy w dubbingu ten rodzaj się jakoś zmienił? Coś ewoluowało czy to stary poczciwy dubbing do którego trzeba mieć odpowiednie predyspozycje?
– Bardzo lubię jak to nazywasz stary, poczciwy dobrze zrobiony dubbing. Refleksje na temat przemijania niestety wychodzą in minus. Polacy w większości nie lubią polskich wersji językowych, bo te są robione zwykle naprędce, niestety też zwykle ciężkostrawne. Pewnie wynika to z tego, że na produkcję jest mało czasu, klient chce zapłacić połowę i te masowe telewizyjne polskie wersje są po prostu słabe. Ale może zawsze tak było, a mnie się tylko wydaje, że świat się skiepścił…

Film, dubbing, własne studio dubbingowe, teatr w Lesznie … lubisz wyzwania. Czy jest jeszcze jakieś wyzwanie, którego chciałabyś się podjąć?
– (śmiech) Kiedy byłam mała, mój tata mawiał, że z pewnością zostanę „dyrektorem lodowiska”… Wszystko przede mną.

Lubisz w ogóle dubbing?
– Dobrze zrobiony lubię. Nie przepadam tylko za udzielaniem swojego głosu w polskich wersjach. Próby zaciągnięcia mnie przed mikrofon zwykle spełzają na niczym.

Jaki jest twój ulubiony film w polskiej wersji językowej … niekoniecznie powstały w twoim studiu.
– Zdecydowanie Shrek i Król Lew. To klasyka. Świetna. Uwielbiam też film „Mój przyjaciel orzeł”, który reżyserowałam, z uwagi na współpracę z panem Władysławem Kowalskim, wspaniałym aktorem i uroczym człowiekiem.

Kawka Beata

Film Factory Studio. Beata Kawka i Paweł Deląg.

Podobno nie posłuchałaś się jednego z twoich profesorów, który powiedział tobie, że głosem nie będziesz pracować. Chciałaś jemu udowodnić, że się myli czy sobie że stać cię na więcej? Czy to właśnie były początki twojej pracy w dubbingu?
– Mam chrypkę, z powodu niedomykalności strun głosowych, stąd moi profesorowie wieszczyli, że pracować głosem nie będę. Nie ze złośliwości, a raczej z obawy przed moim rozczarowaniem. Zresztą w tamtych latach modne były czyste, dźwięczne głosy. Jednak przyszła i moda na głosy charakterystyczne, takie jak mój. Zadebiutowałam główną rolą u Krzysia Kołbasiuka, w studio Start. Niestety tytułu nie pamiętam, ale to był jakiś francuski film dla Canal +. Bardzo ten czas mile wspominam.

Która z zagranych przez ciebie postaci sprawiła ci najwięcej trudności? Była taka?
– Jak wspomniałam, nie przepadam za graniem, więc każda rola to trudność. Uważam, że jestem drętwa i nie lubię się słuchać.

W dubbingu oprócz głosów udzielasz się jako producent oraz reżyser. Ostatnio wyreżyserowałaś film „Mój przyjaciel orzeł”. Z której strony mikrofonu lepiej się czujesz: od strony aktora, reżysera czy może producenta?

– Bardzo lubię organizować, wymyślać kto z kim gdzie i za ile (śmiech). Stąd funkcja producenta polskich wersji językowych odpowiada mi najbardziej. Reżyserowanie to siedzenie długie godziny w studio, a to już mniej mnie zachwyca, bo moje ADHD jest bardzo nieszczęśliwe. Reżyseruję, kiedy muszę.

Jaki powinien być dobry reżyser dubbingowy według ciebie. Czego powinien wymagać od aktorów?
– Najlepszym reżyserem w moim poczuciu jest Agnieszka Matysiak. Ona ma to co reżyser dubbingowy posiadać powinien na pierwszym miejscu: pamięć emocjonalną i głosową. Aktorzy zwykle grają swoje role osobno, nie mogą więc dialogować z partnerem. Reżyser więc musi mieć ten rodzaj pamięci emocjonalnej, aby wiedział, co zagra kolejny aktor. Kolejna ogromnie ważna rzecz to umiejętność obsadzania aktorów w dubbingu. Aga trafia niezwykle celnie. Ma też ogromną ciekawość aktorów. Chodzi na spektakle, jeździ na festiwale, aby być na bieżąco z aktorskimi nowinkami. I ta szeroka wiedza na temat aktorów, których ja czasami nie znam jest bezcenna. Jest też znakomitą aktorką. A świetny aktor innego aktora źle nie poprowadzi…

Masz jakiś swoich ulubionych aktorów dubbingowych których podziwiasz i którym kibicujesz?
– Umarł Andrzej Blumenfeld, to strata niepowetowana… Uwielbiałam go.
Lubię bardzo wielu aktorów, którzy przychodzą na nagrania do naszego studia. Nie chciałabym, wymieniając nikogo pominąć, więc pozwól, że nie będzie po nazwiskach.

Większość studiów – nie ukrywam, że na zlecenie dystrybutora, sięga po ludzi nie związanych z dubbingiem, którzy są raczej albo celebrytami z pierwszych stron gazet albo takimi osobami, których poczynania w sieci śledzą setki tysięcy osób. Jak to jest w twoim przypadku? Czy jesteś konsekwentna i stawiasz na profesjonalistów czy czasami ulegasz dystrybutorowi i zatrudniasz do dubbingu ludzi, nie związanych z aktorstwem?
– W Film Factory Studio nie wtrącam się w pracę reżyserów. Obsadzam aktorów tylko w filmach, które reżyseruję. Generalnie nie zatrudniamy amatorów. Czasem zdarza się, że klient chce konkretne znane z prasy spożywczej nazwisko, ale wtedy perswadujemy grzecznie i proponujemy profesjonalistę. Zwykle się udaje. Ale są też strzały w dziesiątkę, takie jak Robert Górski w roli wezyra w „Alladynie” reżyserowanym przez Agnieszkę Matysiak. Tyle, że on nie jest amatorem celebrytą, tylko znakomitym aktorem kabaretowym.
Organizujemy w studio warsztaty aktorsko-dubbingowe. One są formą zabawy dla amatorów. Nie obiecujemy uczestnikom pracy, dajemy za to możliwość posmakowania tej trudnej sztuki, jaką jest dubbing.
Amatorzy nie sprawdzają się ani przed mikrofonem ani na scenie. Najczęściej nie są w stanie warsztatowo „unieść” roli. Raz jeden dałam się zwieść i pozwoliłam dać rolę w teatrze tancerce i celebrytce. Niestety poległa, ale i w jakimś sensie poległ spektakl… Urobili się i zespół aktorski i reżyser, a efekty marne.

A propo’s warsztatów dubbigowych organizowanych przez twoje studio. W sumie jest to „zabawa” dla młodych ludzi, którzy zafascynowani dubbingiem poznają kulisy powstawania polskiej wersji językowej od kuchni. Czy zdarzyło ci się wśród tych osób, przychodzących na takie zajęcia wyłowić jakąś perełkę, która później miała swoją szansę pojawienia się w jakimś filmie dubbingowanym przez twoje studio?
– Nie, przez 6 lat trwania warsztatów nie pojawił się żaden geniusz. Ale przewinęło się bardzo dużo naprawdę energetycznych i zdolnych osób. Piszą w recenzjach, że te warsztaty spowodowały, że się czegoś o sobie dowiedzieli poprzez ograniczenia jakie niesie za sobą dubbing. Mamy też na warsztatach zajęcia z dykcji i impostacji. Tam dowiadują się jak uruchomić głos, oddech. Potem aktorskie zajęcia z Piotrem Grabowskim, gdzie uruchamiają ciało. Zwykle konstatują, że trudne to wszystko, ale warto było.

Ostatnio dostaję maile typu „co mam zrobić by trafić do dubbingu”. Czy twoje studio prowadzi bank głosów ludzi, którzy nie mają nic wspólnego z aktorstwem? Czy zwykły „Kowalski” z ulicy ma szansę zabłysnąć w twoim studio?
– Zdecydowanie nie. Tak jak powiedziałam, podstawą pracy przed mikrofonem jest warsztat.
Dostajemy setki demo od ludzi, którzy umieją naśladować Myszkę Miki i są przekonani, że należy im się jakaś rola. Niestety to nie działa, o czym przekonują się, kiedy trzeba rzeczywiście realnie stanąć przed mikrofonem i zagrać. Aktor przez lata w szkole teatralnej tego warsztatu się uczy, a i tak kiedy dostaje swoją pierwszą rolę w dubbingu często męczy się jak potępieniec.

Czy podczas nagrań dubbingowych wydarzyło się coś zabawnego o czym chciałabyś wspomnieć?
– Z uśmiechem wspominam nagrania do filmu „Rechotek”, gdzie tytułową rolę grał Wojtek Mecwaldowski. Nawet Aga Matysiak nie dała rady go okiełznać. Wojtek nie zagrał w całości ani jednego zdania ze scenariusza. Cały czas kombinował i improwizował. Było to ogromnie zabawne.

Lubisz oglądać efekty swojej pracy w kinie bądź w telewizji? Czy może ze względu na brak czasu jesteś tylko na kolaudacji.
– Nie lubię się oglądać i nie oglądam. Ale kiedy reżyseruję, mam wielką przyjemność oglądania filmu po montażu. Nasz reżyser dźwięku Zdzisław Zieliński czasami dokonuje cudów. Zwykle gramy po kilka wersji jednej kwestii i czasami różne triki stosuje Zdzisław uszlachetniając dialogi. Nie mówiąc już o efektach, które nakłada. To mistrz.

Czy masz jakieś wskazówki bądź porady dla tych co zaczynają stawiać swoje kroki w dubbingu? Na co według ciebie powinni zwrócić uwagę?
Nie mnie dawać rady. U nas ci, którzy zaczynają przychodzą najpierw zagrać w tzw. „gwarach”. Wtedy dowiadują się na czym polega specyfika tej pracy. Kiedy już uda się komuś dostać rolę, roboty uczy się od reżysera i realizatora przed mikrofonem.
Sporo młodych aktorów przychodzi też na nasze warsztaty. To też dobry pomysł, bo uczą przynajmniej tych podstawowych zasad. Pod koniec września mamy kolejną edycję i chyba jest jeszcze kilka miejsc. Zapraszam!

Dziękuję za rozmowę.