Kinder-Kiss Hanna

fot. Dariusz Kosmowski

Jak zaczęła się Pani przygoda z dubbingiem?
Zaczęła się ta moja przygoda wspaniale. Pani Redaktor z redakcji programów dziecięcych usłyszała mnie w programie TV – „Ala i Alek” – program edukacyjny dla klas I – III i postanowiła, że to ja mam dubbingować Dorotkę w „Czarodzieju z krainy OZ”. Szczerze mówiąc, musiała trochę powalczyć, ale w końcu wygrała. I tak, moją pierwszą rolą w dubbingu stałą się od razu główna rola. Dzięki wspaniałej ekipie i przede wszystkim cudownym kolegom, wrzucona od razu na głęboką wodę nie utonęłam a zaczęłam pływać.

Jakim postaciom użyczyła Pani swego głosu. Proszę powiedzieć o postaciach, z którymi się Pani zżyła.
Próbowałam, lecz nie jestem w stanie policzyć wszystkich postaci, które grałam. A te mojemu sercu najmilsze ? Każda to morze wspomnień. Chyba dlatego, że bardzo lubię, wręcz kocham to, co robię, błyskawicznie przywiązuję się do tych, którym użyczałam głosu, serca i rozumu – inaczej się chyba nie da. Ale w skrócie, może te, co najpier przychodzą mi na myśl : Dorotka z „Czarnoksiężnika z Krainy Oz”, Mowgli z „Księgi Dżungli”. Rudy z „Pani Łyżeczki”, Pysia z „Wuzzli”, Henrietta z „Trzech Małych Duszków” no i oczywiście Daisy – narzeczona Kaczora Donalda.

Jak długo pracuje Pani w dubbingu?
Dubbinguję filmy, według moich obliczeń – dokładnie, niestety nie pamiętam, ale coś około 18 lat. Kawał czasu, mnóstwo ról, reżyserów, aktorów, różne studia.

Z którymi aktorami pracowało się Pani najlepiej?
Prawdę mówiąc, nie chcę wymieniać żadnych nazwisk i nazw, żeby przypadkiem kogoś nie przeoczyć. Generalnie, może miałam takie szczęście a może tak po prostu jest, że w dubbingu panuje wspaniała, koleżeńska, przyjazna atmosfera. Pracuje się z werwą lecz nie nerwowo.

Czy musiała Pani „wejść duchowo” w dubbingowane przez siebie postaci czy też po prostu czytała Pani wyznaczoną rolę?
Jak już wspomniałam, kocham dubbing i staram się traktować twórczo to, co robię. Moje role powstają na styku instynktu i doświadczenia.

A więc – mam tekst, widzę postać, którą gram, szukam jej rytmu wewnętrznego i – przetwarzając przez siebie – staram się stworzyć kogoś żywego z krwi i kości. Im mniejsza rola, tym trudniej, ale bardziej fascynująco. Wspaniałą przygodą jest granie kilku postaci w jednym filmie – tak, aby nawet głos był zupełnie inny. I grywałam już w jednym filmie np. dziecko, mamę i jego babcię. Albo kilkoro różnych dzieci. Rozmawiałam sama ze sobą różnymi postaciami, różnymi głosami. Tak to fascynująca przygoda.

Czy wszystkie postacie przez Panią grane mają taki sam głos ? Czy też musiała Pani do każdego filmu zmieniać jego brzmienie?
Ciekawą sprawą jest też „utrzymywanie głosu” danej postaci w długich serialach. Czasem nawet po dłuższej przerwie przychodzą kolejne odcinki. Będę pamiętać odcień głosu, czy nie ? Widzę pierwsze kadry filmu i już mówię tym głosem, włącza mi się odcień, barwa, ton. A często bywa, że jest to mój „autorski” głos, różny od oryginału.

Jak ocenia Pani serial „Wuzzle” ? Co mogłaby Pani jako grająca jedną z głównych ról powiedzieć o tym serialu?
Bardzo miło wspominam ten serial. Przyjemne rysunki, brak przemocy, atmosfera przyjaźni na ekranie i na planie. To były czasy, gdy nagrywało się dubbingi scenami – wszystkie postacie biorące udział w danym fragmencie filmu były obecne, jak to się mówi „przy sitku”. Czasem grały na raz dwie osoby, czasem nawet dziesięć. Stawało się wtedy „na rewelersów” – jedna osoba przy drugiej, bokiem do mikrofonów, ściśnięci jak śledzie w beczce. Hmmm… ile wygłupów przy tym było, ile żartów ! Teraz, kiedy aktor przychodzi i „zgrywa” wszystkie swoje kwestie z całego odcinka lub więcej, może się szybciej pracuje, ale… Zostało mi z tamtych czasów to, że bardzo lubię tak zwane „gwary”, kiedy studio znów ożywa tamtą atmosferę.

Czy wydarzyło się coś fajnego na sesji dubbingowej co utkwiło Pani w pamięci ? Czy mogłaby Pani podzielić się swoimi refleksjami.
Anegdot specjalnie nie pamiętam, choć może jedna : często ze mną do studia przychodziła moja mała wtedy córeczka – miała 4 czy 5 lat. Była bardzo grzecznym i posłusznym dzieckiem. I na pierwszym nagraniu po próbie, została pouczona przez panią reżyser i mnie, że gdy zapali się czerwone światełko przy ekranie – nagrywamy i wtedy nie wolno się kręcić na krześle, rozmawiać, wzdychać, ma być „cisza jak makiem zasiał, nie oddychać”. No i gramy. Ale nagle, coś mnie tknęło, odwracam się, patrzę, a tu moja Madzia, czerwona na buzi, łzy w oczach, naprawdę nie oddycha, żeby nie przeszkadzać.

Kinder-Kiss Hanna - autograf

Który casting utkwił Pani w pamięci?
Dziś castingi do ról są codziennością. Ale pamiętam taki, który dla mnie i chyba dla wszystkich uczestników tego zdarzenia był ogromnym przeżyciem. Był to pierwszy casting do filmów Disney’a, w których uczestniczyli przedstawiciele firmy i – ciekawostka – bardzo przystojny potomek i spadkobierca Wielkiego Walta. Przyjechali oni do Warszawy i osobiście obsadzali role słuchając i obserwując nas przy prawy. Wtedy to dostałam – mówili, że na zawsze – rolę Daisy, narzeczonej Kaczora Donalda. Bawiliśmy się przy tym doskonale, bo podobno – tak twierdzili amerykanie i inni, przy tym obecni, upodobniłam się do tej uroczej kaczuszki nie było głosowo ale i też fizycznie.

Dziękuję za rozmowę.