Bartek Wierzbięta – dialogista, urodzony 2 grudnia 1974 roku w Warszawie. Autor polskich wersji językowych do filmów takich jak : Uciekające Kurczaki, Shrek, Potwory i Spółka, Lilo i Stich, Asterix i Obelix : Misja Kleopatra.

Wywiad został przeprowadzony przez Grzegorza Wójtowicza. źródło www.stopklatka.pl

Ja doszło do tego, że zacząłeś pisać polskie dialogi?
Od początku byłem związany z językami obcymi. Chodziłem do liceum francuskojęzycznego. Tam też uczyłem się angielskiego. Potem studiowałem języki na Uniwersytecie Warszawskim na Wydziale Lingwistyki Stosowanej. Jako student zacząłem robić tłumaczenia reklam. Przez znajomych trafiłem do Studia Start International, które poszukiwało tłumaczy dokumentalnych filmów dla kanału Planete. To były tłumaczenia lektorskie, czyli szeptanka. Po roku pracy przy dokumentach i kilku fabułach telewizyjnych dostałem propozycję pisania tekstów do dubbingu. Postanowiłem spróbować.

Zaczynałeś od Misia Yogi.
Tak, na początku pisałem dialogi do bajek. Mogłem się spokojnie uczyć tego rzemiosła ponieważ wymogi techniczne Misia Yogi były dosyć symboliczne – występowały tylko dwie pozycje ust: otwarte i zamknięte. Potem tłumaczyłem inne bajki, m.in. „Johnny Bravo” oraz „Krowa i kurczak”…

Aż w końcu dostałeś do tłumaczenia pełnometrażowy film animowany. Były to „Uciekające kurczaki”.
Pamiętam, że bardzo się bałem. To spora odpowiedzialność, biorąc pod uwagę chociażby koszt przygotowania takiego dubbingu. Ale chyba mi się udało ponieważ „Uciekające kurczaki” cieszyły się sporą popularnością.

Przez lata dubbing w Polsce spychany był na margines. Ostatnie produkcje, takie jak wspomniane „Uciekające kurczaki”, „Shrek” czy „Asterix i Obelix: Misja Kleopatra”, spowodowały, że ta forma tłumaczenia powraca do łask. Niechęć Polaków do dubbingu wynika przede wszystkim z doświadczeń związanych z kiepskim dubbingiem telewizyjnym. Trzeba podkreślić, że dubbing telewizyjny jest zupełnie inną dziedziną niż dubbing do filmów pełnometrażowych. Niektóre telewizje starały się także na początku lat 90. dubbingować filmy i seriale aktorskie. Efekt tego był niejednokrotnie mizerny. Niestety nie da się zrobić dobrego dubbingu za mizerne pieniądze. Dobry dubbing po prostu kosztuje. Nie można zmusić na przykład znakomitego aktora żeby za kiepskie pieniądze traktował dubbing inaczej niż kolejną chałturę. Miałem dużo szczęścia, że zarówno „Uciekające kurczaki” jak i „Shrek” były filmami robionymi również z myślą o widzu dorosłym. W związku z tym dubbing w tych filmach nie był traktowany jako zło konieczne – żeby dzieci nie musiały składać literek – tylko był robiony po to żeby się podobać. Po „Shreku” mnóstwo osób przekonało się do dubbingu.

W jaki sposób pracujesz? Pilot w jednym ręku a w drugim klawiatura komputera?
Mam mały monitor zespolony z magnetowidem, który stawiam obok komputera. Zanim zacznę pisać kilkakrotnie oglądam film żeby zorientować się w ogólnej intrydze. Potem oglądam kawałek filmu, piszę kwestię a następnie sprawdzam czy napisana przez mnie fraza mieści się w kłapach, czyli czy pasuje do ruchu ust aktora. W związku z tym, że mam już jakieś doświadczenie, w tej chwili przede wszystkim staram się dbać o to żeby kwestie danej postaci były konsekwentne i żeby służyły budowaniu jej psychologicznego rysu. W zależności od tego co napiszę, to właśnie w taki a nie inny sposób widz będzie odbierał daną postać. Inaczej może się zdarzyć, że wszystko jest perfekcyjnie dobrane pod względem synchronicznym, ale nie „brzmi” tak jak powinno, bo brakuje spójności stylistycznej.

Największym wyzwaniem dla tłumacza są chyba wyrażenia, których nie da się przełożyć wprost i trzeba szukać ich polskiego ekwiwalentu.
Dialogi muszą być zrozumiałe dla polskiej publiczności dlatego sztywne trzymanie się oryginalnych dialogów jest nie zawsze właściwe. Oryginalne niuanse językowe i gra słów jeśli nie jest zabawna, to trzeba ją zaadaptować do polskich warunków. „Dojrzewanie” mojego warsztatu tłumacza polegało na tym, że zdawałem sobie sprawę z tego, że mam coraz zwiększą wolność i na coraz większą wolność mogę sobie pozwolić. Tłumaczenie dubbingowe filmów nie jest ćwiczeniem na studiach. Tu nie chodzi o to żeby polski tekst był idealnym odzwierciedleniem tekstu oryginalnego. Tu liczy się synchronizacja, atrakcyjność i zrozumiałość. Z własnego doświadczenia wiem, że w praktyce im bardziej polski dialog odchodzi od oryginału tym jest lepszy – nie jest to wprawdzie reguła, ale te filmy, które takich różnic miały najwięcej cieszyły się największą popularnością.

Odnośniki do polskiej rzeczywistości stały się już twoim znakiem rozpoznawczy.
Wszędzie tam gdzie w oryginale pojawia się postmodernistyczna zabawa popkulturowymi ikonami staram się taką zabawę dostosowywać do polskich realiów. W filmie „Asterix i Obelix: Misja Kleopatra” jest scena w której w oryginale główni bohaterowie, rozmawiając o jedzeniu, śpiewają nagle: „barakuda, barakuda”. Być może we Francji jest taki przebój, nie wiem. Mogłem to zostawić w takiej formie, ale nie byłoby to zupełnie zrozumiałe. Dlatego zdecydowałem się na „pieczone korale”, co jest odniesieniem do wielkiego przeboju Brathanków. W innej ze scen Asterix, Obelix i Numernabis spacerują po placu budowy pałacu. Asterix mówi w pewnym momencie, że straszny tu tłok, zupełnie jak na słowiańskich stadionach, gdzie można kupić dosłownie wszystko. W oryginale pojawiało się odwołanie do jakichś targów francuskich gdzie wystawiają najnowsze modele wołów. Nie było to jednak zrozumiałe. Zastanawialiśmy się też nad zastąpieniem tej wypowiedzi salonem koni zaprzęgowych w Ursusie, ale uznaliśmy, że za bardzo wychodzi to z historycznych ram.

Skąd czerpiesz inspirację?
Wszystko jest uzależnione od języka jakim ma mówić postać. Na przykład przy pisaniu dialogów dla szczurów z „Uciekających kurczaków”, które mówią praskim szemranym językiem, inspirowała mnie proza Leopolda Tyrmanda. W przypadku roli Osła ze „Shreka”, któremu głosu użyczył Jerzy Stuhr, mogłem wykorzystywać specyficzne „stuhrzyzmy”. Poza tym starałem się tak konstruować zdania żeby brzmiały tak jakby pochodziły naprawdę od niego. Na przykład scena na moście gdzie Osioł mówi: „Nie patrz w dół. Nie patrz w dół. Shrek! ja w dół patrzę”. Nie jest to żaden cytat ze Stuhra, ale udało mi się ten fragment tak napisać, że znakomicie pasuje do tego aktora.

No właśnie, ale żeby tak konstruować dialogi musisz wiedzieć wcześniej kto będzie podkładał głosy. Czy tak jest w rzeczywistości?
Oczywiście nie znam wszystkich głosów, ale zawsze informuje się mnie o tych najważniejszych. Jeśli nie znam polskiego odtwórcy jakiejś postaci, to staram się na wstępnym etapie pracy sugerować brzmieniem i wyglądem oryginału. Potem rozmawiam z reżyser dubbingu Joanną Wizmur, która daje mi swoje dokładne wskazówki na temat rysu postaci. Kiedy tekst jest gotowy rozpoczynają się nagrania. Staram się w nich uczestniczyć ponieważ często nawet w ostatniej chwili dokonywane są jeszcze zmiany w dialogach. Na przykład w przypadku filmu „Potwory i spółka” większość najlepszych tekstów, które znalazły się na liście dialogowej przyszło mi do głowy w trakcie nagrań.

Przechodzi wszystko co zaproponujesz?
Z reguły nie ma większych ingerencji w tekst, który przygotuję. Zdarzają się jednak opinie z którymi trudno mi się zgodzić. Tak było w przypadku filmu „Asterix i Obelix: Misja Kleopatra”. Jego konsultantka opatrzyła moje tłumaczenie uwagami, które wynikały ewidentnie z tego, że pani ta zupełnie nie zrozumiała specyfiki dubbingu. Zarzucała mi na przykład, że przetłumaczyłem „papa” jako „mama” a nie jako „tata”. Oczywiście to nie był mój błąd, ale celowa zamiana, która podyktowana była zasadami dubbingu. W tym przypadku nie miało to żadnego znaczenia ponieważ postać ta i tak nie pojawia się w filmie osobiście, umiejscowiona jest jedynie w wypowiedzi i zamiast „tata raz mi powiedział” napisałem „mama raz mi powiedziała”, bo tak bardziej pasowało.

Joanna Wizmur nazwała cię kiedyś mistrzem języka potocznego.
Do pewnego momentu w dubbingu panowała taka zasada, że tekst musi być elegancki a jego artykulacja powinna dykcyjnie nienaganna. To było nienajlepsze założenie, bo dubbing powinien być zrobiony tak żeby wyglądało to w taki sposób jakby ten film powstał w Polsce, a w Polsce przecież się tak sztucznie nie gra. To musi brzmieć autentycznie ponieważ w przeciwnym razie dubbing będzie sztuczny. Joasia spróbowała nagrywać aktorów na leniwych ustach, które są bardziej naturalne. Za tym poszło również dostosowanie języka, który z hiperpoprawnego zbliżył się do języka potocznego. Do niedawna w dubbingu było tak, że jeśli dziecko miało czemuś zaprzeczyć mówiło „wcale nie” albo „bynajmniej”. Jakie dzieci tak mówią? Dzieci w takiej sytuacji mówią „wcale że nie”. Jest to niepoprawne, ale tak się mówią i tego nie zmienimy. I co z tym zrobić? Zastanawialiśmy się czy możemy pozwolić sobie na „wcale że nie”. Doszliśmy do wniosku, że tak. Ponieważ filmy nie powstają po to żeby uczyć. Nie po to przecież chodzi się do kina. Do kina chodzi po to żeby się pośmiać, wzruszyć albo przestraszyć. I temu ma służyć dubbing a nie nauce języka. Tym powinna się zajmować chyba szkoła.

W tej chwili na ekranach goszczą dwa filmy z twoimi dialogami: animowany „Lilo i Stich” oraz aktorski „Asterix i Obelix: Misja Kleopatra”. Jakie są różnice między pisaniem dialogów do filmu animowanego i aktorskiego? Wszyscy myślą, że łatwiej jest pisać do kreskówki. Tymczasem moim zdaniem jest to trudniejsze. To właśnie tam pojawiają się wielkie, wybałuszone oczy, dziwne miny, kilkakrotnie większa dynamika ciała. To wszystko musi zostać dopasowane do synchronów. Jest więcej szczegółów na które trzeba zwracać uwagę, bo są bardzo widoczne. W filmie aktorskim takiej ekwilibrystyki nie ma. Dlatego jest łatwiej pisać do filmów aktorskich. W filmach aktorskich człowiek ma zagrać człowieka a przy dubbingu filmu animowanego człowiek musi zagrać na przykład stół i musi zrobić to jedynie przy pomocy głosu. Mój tekst musi mu w tym pomóc.

Pracujesz również nad scenariuszami do filmów i seriali.
Tak, poprawiam je w charakterze dialogisty. Moim zadaniem jest dynamizować gotowy scenariusz pod względem językowym. Zdarza się też, że nanoszę poprawki do całego scenariusza.

Nie myślałeś o napisaniu samodzielnego scenariusza?
Trochę na to za wcześnie. Znam się na dialogach i wiem jak budować postać poprzez dialog. Natomiast nie za bardzo znam się na konstruowaniu całego scenariusza po względem dramaturgicznym.

No w każdym razie gdybyś taki scenariusz napisał, to nikt nie zarzuciłby, że bardzo nie dobre dialogi są…
No tak (śmiech), ale mógły za to powiedzieć: dłużyzna proszę pana…

[Grzegorz Wojtowicz]

Zapytałem się Bartka jak wygląda jego roboczy dzień i jego zainteresowania. Oto co mi powiedział :
Jak wygląda mój dzień? Otóż zwykle wstaję ok. 9:00 – co bardzo sobie w tej pracy cenie :).Następnie bądź to zasiadam do pisania, bądź to jadę na nagrania – jeżeli akurat gramy coś „dużego”, czyli produkcje kinowe, lub coś mniejszego, ale z udziałem aktorów, których z takich czy innych względów chciałbym zobaczyć przy pracy – ostatnio np. Witolda Pyrkosza czy Edyty Olszówki w telewizyjnym Tarzanie (serial).
Jak dalej upływa mi dzień ? To już zależy od natłoku pracy i terminów. Bywa, że pisze non stop i zarywam noce – tak powstał np. „Shrek” czy „Potwory i Spółka”. 3 dni, 2 noce – praca w pośpiechu mobilizuje. Ale bywa też – rzadko – że rozkładam sobie całość tak, żeby pracować 2, 3 godziny dziennie. Zdarzają się też dni kiedy oddaję się słodkiemu a gnuśnemu nieróbstwu. Czas wolny spędzam ze swoja dziewczyną, czasem z przyjaciółmi. Jak wszyscy czytam, chodzę do kina i do teatru, po klubach i restauracjach – choć podniebieniu najbardziej lubię dogadzać w ramach wspólnych kolacyjek w zaciszu domowym. W zależności od pory roku i własnej ochoty chodzę na basen, siłownię, tango, jazdę konną. Od pewnego czasu jeżdżę do Egiptu na nurkowania. Lada dzień zapiszę się do klubu strzeleckiego. Melomanem nie jestem, jeśli słucham to głównie jazzu. Nie interesują mnie: football, doniesienia ze świata i polityka. Najlepiej wypoczywam na żaglach, na Mazurach, gdzie codzienne dylematy egzystencjalne niepostrzeżenie ustępują prostej triadzie potrzeb naturalnych: jeść, pić, spać. I to już – tytułem rysu psychologicznego – z grubsza wszystko.

Aha – ostatnimi czasy otrzymałem dość liczne propozycje „dynamizacji” dialogów w rozmaitych polskich produkcjach kinowych i telewizyjnych, jak też pisania własnych, autorskich scenariuszy. Jak dotąd, niestety, na propozycjach się skończyło. Mogę mieć tylko nadzieje, że to specyfika branży i obiektywne trudności finansowo-organizacyjne, na które cierpi rodzima kinematografia. Naiwnie ufam, ze kiedyś się to zmieni.

Michał Culek