Jak rozpoczęła się Twoja praca w dubbingu?
Trafiłem do Teatru Polskiego Radia, gdzie pod opieką Panów: Janusza Kukuły i Jana Warenyci zacząłem brać udział w słuchowiskach dla dzieci. Moim pierwszym radiowym doświadczeniem był cykl „Przygody Beniamina Blumchena”, gdzie zagrałem kilkanaście ról epizodycznych. W miarę upływu czasu, grałem coraz częściej, by w końcu zostać radiowym Tomciem Paluchem, którą to rolę, uważam za jedną z najważniejszych. Mojego tatę w tym słuchowisku zagrał nieżyjący już Bogusz Bilewski, znany m.in. ze wspaniałej roli Kwiczoła z „Janosika”. Odnoszę wrażenie, że to właśnie w radiu zaczęła się moja przygoda z aktorstwem, która trwa do dziś. To właśnie tam miałem przyjemność dostawać uwagi nie tylko od reżyserów, ale też od całej masy znakomitych aktorów, m.in. Krzysztofa Kumora, Wiesława Drzewicza, Katarzyny Łaniewskiej, Witolda Pyrkosza, Joanny Jędryki, Janusza Bukowskiego i wielu, wielu innych. Zadebiutowałem w dubbingu za sprawą Ewy Chmielewskiej, wspaniałej kierowniczki produkcji, właśnie z radia. To ona poleciła mnie Panu Romualdowi Cieślakowi z Masterfilmu.
Pewnego dnia zadzwoniono do mnie ze studia dubbingowego. Padło pytanie, czy nie zechciałbym przyjechać na casting do filmu. Okazało się, że chodzi o „Księgę Dżungli”. Z wielkim przejęciem próbowałem rolę Mowgliego, ale po wstępnym nagraniu okazało się, że mój głos bardziej pasuje do… małego słoniątka.
Którym postaciom udzieliłeś swojego głosu?
Zagrałem jedną z postaci serialu „Tajna Misja”. Kiedy okazało się że odtwórca roli Kevina z „Gumisiów” dostał mutacji, ktoś musiał go zastąpić, padło na mnie. Miałem wtedy okazję zobaczyć w końcu twarz mojej ukochanej postaci: Księcia Ightorna. Pan Włodzimierz Bednarski okazał się bardzo życzliwą osobą, z którą przyjaźnię się do dzisiaj. W „Pinokiu”, reżyserowanym przez nieżyjącą już Marię Piotrowską, byłem kumplem z klasy tytułowego bohatera. Zagrałem też w trzech wersjach „Księcia i żebraka”, przy czym dwa razy byłem głosem obydwu tych postaci. Przy jednej z nich partnerował mi Mateusz Damięcki. W filmie „świąteczna gorączka” podkładałem głos pod filmowego synka Arnolda Schwarzeneggera, którego zresztą świetnie zagrał w polskiej wersji językowej Marcin Troński. W „Ratunku! Jestem rybką!” moja postać była meduzą w okularach. Dwa razy moim głosem mówił „Richie Milioner”. Miałem przyjemność być „Małym Misiem”, Rolfem z „Mapeciątek” i wielu, wielu innych. W sumie przez te 9 lat uzbierało się ponad pól tysiąca ról, licząc seriale wychodzi ponad dwa tysiące odcinków, do tego sto pięćdziesiąt postaci radiowych…
Która z granych przez Ciebie postaci sprawiała Ci trudność?
W dubbingu nie można powiedzieć, że jakaś rola jest łatwa bądź mniej łatwa. Tutaj każda postać ma inne tempo mówienia, inną artykulację itd. Dlatego też, odnoszę wrażenie, że nie ma łatwiejszych i trudniejszych ról. Z tego też powodu, nie ma chyba aktora, który jest świetny w dubbingu. Owszem, jak słyszy się Jerzego Stuhra w „Shreku”, można powiedzieć, że to świetna rola, ale nie można zapominać o ekipie, która musi działać jak najlepiej. Jeśli dialogista napisze kiepski tekst, to żaden aktor, nawet najwybitniejszy, nie jest w stanie dobrze podłożyć głosu pod kłapy. Musi nagrać to dobrze, więc nieodzowny jest dobry dźwiękowiec, który usłyszy błedy, dobrze jest mieć wspaniałego montażystę, który coś dolepi, coś utnie itd. itd. Liczy się po prostu zespół. Prawdziwe cuda przy komputerze robi Pan Jan Graboś z Masterfilmu, z którym miałem przyjemność pracować przy postsynchronach do „Tajemnicy Sagali”.
Czy znasz jakieś wesołe zdarzenia bądź anegdoty, które przytrafiły się Tobie podczas dubbingu?
Czasami wynikają one z wpadek językowych samych dialogistów. W serialu „Digimony”, amerykańskiej odpowiedzi na „Pokemony”, moim oczom ukazało się zdanie cyt. „jeśli tego nie zrobimy może nas spotkać śmierć, albo jeszcze coś gorszego”.
Jakie są Twoje plany na najbliższą przyszłość?
Od dwóch lat jestem adeptem Studia Aktorskiego przy Państwowym Teatrze Żydowskim im. Ester Rachel Kamińskiej w Warszawie. Myślę, że najbliższa przyszłość jest związana właśnie ze sceną, której dyrektorem od przeszło trzydziestu lat jest Szymon Szurmiej. Wchodząc do teatru, wszedłem w coś zupełnie innego. Przy mikrofonie liczy się generalnie głos, na scenie trzeba uruchomić całe swoje ciało, ważny jest każdy gest. Mam nadzieję, że z pomocą moich starszych kolegów uda mi się stworzyć postaci, które będą żyły całym mną, a nie tylko barwą głosu. Zapraszam serdecznie na „Skrzypka na dachu”. Na scenie jest nie tylko fantastyczny zespół aktorski Teatru Żydowskiego, ale także Adam Koziołek i Krzysztof Gosztyła jako Tewie, oraz Jan Prochyra w roli Lejzer Wolfa. Gram też w 3 innych przedstawieniach. Zainteresowanych dubbingiem zachęcam do mailowania ze mną, a miłośników teatru zapraszam na Pl. Grzybowski. To chyba mój nowy dom…
Dziękuję za rozmowę.