Jak zaczęła się Pana przygoda z dubbingiem ?
– Migracje aktorskie spowodowane między innymi również tym, że na tak zwanej prowincji można było dostać mieszkanie (lub przynajmniej jego namiastkę), były na porządku dziennym i nie ominęły mnie. Warto nadmienić, że nim osiadłem w mieszkaniu w którym do dziś mieszkam, przeprowadzałem się czternaście razy ! (również zmieniając miasta)
Gdy w 1981 roku wróciłem do Warszawy, w Teatrze Baj już czekało na mnie miejsce. Z podjęciem pracy nie było więc kłopotu, aklimatyzacja w zespole przebiegła dość prędko. Kilku kolegów już znałem z naszych festiwalowych spotkań. Mirek Wieprzewski swoją rozmową z kierownikiem produkcji spowodował pierwsze zaproszenie. Ani reżyser (Pani Maria Piotrowska) nie znała mnie ani ja dubbingu. Pamiętam tremę i kłopoty z „trafieniem” w tempo i brzmienie pierwszej dubbingowanej postaci. Był to jakiś filmik o zwierzątkach gdzie trzeba było zdubbingować i zwierzęta i ludzi. Po pierwszym nagraniu byłem przekonany, że już nigdy nikt mnie nie zaprosi. Widocznie jednak nie było aż tak źle, ponieważ po niedługim czasie zostałem zaproszony na kolejne nagranie i kolejne …
Jakim postaciom użyczył Pan swojego głosu? Proszę wymienić kilka postaci, które przypadły Panu do gustu (które Pan polubił).
– Niestety, nasz kontakt z postacią jest z reguły dość krótkotrwały, nie ma więc czasu na zbytnie „rozsmakowywanie się” w postaci. Wylatują też z pamięci często szybciej niż tam trafiły. Jedyna przeszkoda w ulotności tych spotkań jest czas ich trwania. Toteż większe seriale są poważną przeszkodą w pamiętaniu niejednokrotnie miłych, choć króciutkich nagrań.
Ze swych większych zatem spotań, pamiętam Wiedźmę Ple-ple z Fragglesów, Trąbla z Wuzzli, psa Astro z Jetsonów, kruka Guliwera z Benjamina Blumchena czy Toadiego z Gumisiów.
Mniej się pamięta postać wiecznie gorączkującego się dowódcy straży pałacowej z francuskiej serii o owadzim świecie, którą pamiętam z powodu wielkiego dowcipu tekstu, sytuacji i.. trójwymiarowej komputerowej grafiki.
Jak długo pracuje Pan w dubbingu ?
– Od 1981 roku.
Z którymi studiami dubbingującymi Pan współpracował ?
– Nie było zbyt wiele firm zajmujących się tą działalnością. W telewizji królowały „szeptanki”, czyli głosy lektorskie na tle oryginalnej ścieżki dźwiękowej. Jedynym znacznym studiem zajmującym się dubbingiem było Studio Opracowań Filmów w Alejach Niepodległości oraz jego filia na dolnym Mokotowie przy ulicy Nabielaka. Dopiero zdecydowanie późniejsze czasy spowodowały wyrastanie studiów dubbingowych i reklamowych do tego stopnia, że wielka ich część w krótkim czasie upadła z powodu przepełnienia rynku. Dziś, najczęściej pracuję z Masterem, Startem, Sonicą i jeszcze kilkoma.
Czy wszystkie postacie przez Pana grane mają taki sam głos ? Czy też musiał Pan do każdego filmu zmieniać jego brzmienie ?
– Naturalnie, że nie mają takiego samego głosu ! Wiedźma z Fregglesów była wszak kobietą, to samo już stanowiło o niepowtarzalnym podejściu do zadania. Niemrawy i zaprawiony angielską flegmą charakter Trąbla z Wuzzli czy choleryczny temperament żuka z Insektoidów wymagały skrajnych często interpretacji. Ale pewnych charakterystyk naszego głosu trudno się pozbyć całkowicie, więc wprawne ucho jest w stanie wychwycić aktora.
Która z postaci sprawiła Panu największą trudność i dlaczego ?
– Niełatwa była praca nad Toadim czy Wiedźmą Ple-ple gdzie głos mocno „ustawiany” trzeba było eksploatować po kilka godzin.
Czy musiał Pan „wejść duchowo” w dubbingowaną przez siebie postać czy też po prostu czytał Pan wyznaczoną rolę ?
– Czytać po prostu nigdy się nie da, bo prędzej czy później wyjdzie „papierowość” postaci. Im pełniejsze zespolenie i większa wiarygodność na ekranie, tym większe emocje wzbudza nasz bohater.
Z którymi aktorami dubbingowało się Panu najlepiej i przy jakim filmie ?
– Najlepiej pracuje się ze specjalistami w tym fachu i wcale nie muszą być to „wielkie” nazwiska. To zajęcie wymaga pewnej szczególnej umiejętności, która nie wszystkim jest dana. Mam na myśli dar słuchu i synchronizacji przede wszystkim. Do wielkich umiejętności w tym fachu doszło wielu których trudno wymienić. Imponuje mi wielu kolegów z którymi spotykam się przy pracy.
Może spośród tej całej masy wymienię tylko Włodka Bednarskiego czy Roberta Rozmusa, którego niesłychane możliwości brzmieniowe wprost powalają. Zaskoczył mnie również ongiś Jerzy Kryszak, którego o tak wysokie umiejętności nie podejrzewałem.
Nad czym obecnie Pan pracuje ?
– W 1999 roku rozpoczął się wielki kryzys dubbingu. Wielu musiało zwinąć manatki. Ja trafiłem na przymusowy przestój, co i rusz docierają do naszego aktorskiego światka wieści o poruszeniu w branży ale niestety, okazują się być tylko życzeniami. Mam wciąż nadzieję.