Jacek Bończyk fot. Artur Wacławek

Jacek Bończyk fot. Artur Wacławek

Zanim porozmawiamy o pańskiej pracy w dubbingu to chciałbym poznać pański ulubiony film w polskiej wersji językowej … niekoniecznie w którym Pan grał.
Pamiętam bardzo dobrą serię przygód z Kubusiem Puchatkiem. To była fantastyczna szkoła dubbingu, w której grał Jacek Czyż jako Tygrysek – mój ulubiony głos. Lubiłem też oglądać filmy, w których usłyszeć można było Krzysztofa Kołbasiuka – niedoścignionego profesora, który potrafił zagrać każdą rolę, czy to była mała pszczoła czy potężna postać – Krzysiek z głosem potrafił zrobić wszystko.

A od kiedy pracuje Pan w dubbingu?
Zdaje się, że od 1993 lub 1994 roku.

No właśnie … pamięta Pan swój debiut?
Pamiętam. Śpiewałem wtedy piosenki do jakiegoś filmu, którego tytułu teraz nie wymienię. W pewnym momencie podeszła do mnie Miriam Aleksandrowicz – reżyserka dubbingu. Zaczepiła mnie zadziornie: „Młody! Słyszę, że śpiewasz. A umiesz coś powiedzieć?„, odpowiedziałem „Jasne!”. „To przyjdź do mnie do studia za dwa dni„. Umówiliśmy się. To nie było takie proste wstrzelić się w sytuację typu: widzę obrazek, stoję przed mikrofonem, przed sobą mam tekst do przeczytania/zagrania, w uchu mam oryginał, a oprócz niego co chwilę słyszę uwagi reżysera i jeszcze do tego gram z partnerem (wtedy jeszcze grało się w kilka osób). To naprawdę nie było łatwe. Sporo czasu upłynęło zanim nagrałem w tzw. „synchronie” pierwsze zdanie, a były to słowa wypowiedziane przez Krzysztofa Kolumba. Tylko kilka zdań, ale zostałem tak dokładnie „przemaglowany” przez panią reżyser, że do dzisiaj to pamiętam. Zresztą, kiedy widuję się z Misią to mówię, że była matką chrzestną mojego dubbingu.

Rok później na rynek wchodzi Canal+. Stacja, która początkowo nastawiona była wyłącznie na dubbing. Dubbingowała wtedy zarówno kreskówki jak i filmy ludzkie.
Pamiętam, że graliśmy wtedy „Przyjaciół” i wiele seriali – było tego strasznie dużo. Od tego czasu zagrałem w dubbingu sporo ról. Początkowo próbowałem zapisywać tytuły filmów, w których podkładałem głos, ale było tego naprawdę sporo, więc po pewnym czasie zaprzestałem notatek. Dzisiaj, często mam problemy z potwierdzeniem, czy dana postać mówi moim głosem, bo jeśli ją zagrałem raz i nie było dalszych odcinków ani kontynuacji, w której ta postać się pojawiła, to pamięć może mnie zawodzić – przepraszam.
Oczywiście, są też postacie, które gram dość długo. Jestem zdumiony, że już dziewiętnasty rok z rzędu gram Kudłatego w serialu Scooby-Doo i do tego gramy wciąż w tej samej obsadzie. Niebywałe jest to, że mimo iż posunęliśmy się w latach, to głosy nam się nie zmieniły i pozostały w tej samej tonacji. Wiele lat temu zdarzyło mi się być głosem Myszki Miki. Grałem ją przez jakieś dwa lata, ale potem musiałem się wycofać, bo wszystko było grane falsetem i było to zbyt duże obciążenie dla mojego gardła.
Czasami, ktoś zaprasza mnie na jakiś casting, ale przeważnie padam ofiarą słów kierownika produkcji: „Bończyk? On jest bardzo zajęty”, co bywa oczywiście prawdą, ale ja niezmiennie bardzo chętnie gram w dubbingu i jeśli tylko mam czas, to z ochotą wchodzę do studia.

Zauważyłem, że większość postaci, którym użyczył Pan swego głosu to są postacie znerwicowane albo o wybuchowych charakterach m.in. Kudłaty, Czerwony z Angry Birds lub Flint – szalony naukowiec z Klopsików…
Tak właśnie jest… Zazwyczaj reżyserzy obsadzają mnie, szukając kogoś postrzelonego albo wariata 😉 Nieodżałowana reżyser dubbingu, Joanna Wizmur, zaprosiła mnie kiedyś do „Głupiego i głupszego”, ponoć po warunkach…
Przez całe lata czekałem na zagranie jakiegoś złego charakteru, ale rzadko się trafiało.

Ale w końcu udało się zagrać negatywną postać?
Tak…ale to była postać z gier komputerowych, tytułu sobie teraz nie przypomnę.

A czy któraś z postaci, której użyczył Pan głosu to była w stu procentach Jackiem Bończykiem?
To trudne pytanie. Bliską mi postacią, ale może ze względu na to, że grałem to z Olgą, czyli ówczesną żoną, była postać księcia Dereka z „Księżniczki łabędzi” – młody książę, idealista. Z całą zaś pewnością, moją ulubioną postacią była niebieska mysz – Tutek z serialu „Niedźwiedź w wielkim, niebieskim domu„. Postać zwariowana, sympatyczna, czasem „pierdoła”, czasem buńczuczny charakterek. Lubiłem tę postać jak i serial ze względu świetną treść oraz ilość piosenek – bardzo dobrych zresztą.

A czy była taka postać, która mocno dała Panu w kość?
No cóż, zdarzają się takie „przekrzyczane” filmy, w których niejeden raz zdarłem „dziób”.

Na przykład taki Chojrak …
Chojrak?… O żesz, ty – to był dla mnie ciężki serial, bo większość roli opierała się na reakcjach. Tak samo jak przy filmie „Astro-małpy„, reżyserowanym przez Wojtka Paszkowskiego, gdzie występowały różne stwory i tam rzeczywiście można było sobie porządnie gardło zedrzeć.
Od tzw.reagowania, zdecydowanie wolę grę aktorską i żonglowanie emocjami. W dzisiejszych czasach jest cała masa kanałów w tv i dużo „przekrzyczanych” filmów, za którymi zbytnio nie przepadam,bowiem tam główną rolę odgrywa krzyk, a nie jakaś sensowna treść. Bajki, według mnie, powinny być w jakiś sposób dydaktyczne, wychowujące – wtedy są bardziej wartościowe, a i aktorowi przyjemnie jest wtedy zagrać.

Kreskówki, filmy ludzkie czy gry komputerowe? Dubbing do czego sprawia panu największą satysfakcję?
Zdecydowanie wolę dubbing do kreskówek. Gry są ściśle określone, zresztą gra sie je bez własnych prawdziwych emocji. Często jest tak, że słyszymy w słuchawkach oryginalną kwestię i po wypowiedzeniu czyjegoś zdania, trzeba to natychmiast zagrać, najlepiej, tą samą melodią. To po prostu działanie odtwórcze, chociaż gra się bardzo szybko. Filmy ludzkie też lubię, ale to zupełnie inna robota. Lubiłem grać „Przyjaciół”, dlatego że wchodziliśmy do studia, wtedy jeszcze w pełnej grupie i tak graliśmy. To były świetne spotkania towarzyskie. Zresztą dubbing do ludzkich postaci według mnie jest najtrudniejszy.

Dubbing to nie tylko głos ale także i piosenki. Wykonał Pan ich sporo na potrzeby dubbingu. Jak to jest ze śpiewaniem?
To też jest „grubsza” sprawa. Na szczęście od tego są kierownicy muzyczni, którzy czuwają nad aktorami, jak m.in. Agnieszka Tomicka, Marek Klimczuk, Piotr Gogol – ja również pracowałem kilka lat w tej profesji, w Telewizyjnych Studiach Dźwięku na Myśliwieckiej. Nagrania piosenki nie da się zrobić z marszu. Materiał bierze się do domu, trzeba poznać nuty, tekst, a później pościgać się samemu ze sobą oraz z kierownikiem muzycznym, który ma swoją wizję utworu. Cenię bardzo Agnieszkę Tomicką, z którą pracowałem przy Muppetach czy Pięknej i Bestii. Fajna, piękna robota i taka bardzo rzetelna – Agnieszka jest wymagająca. Nie wszyscy aktorzy kwalifikują się do zaśpiewania piosenek. Z tego względu, wiele lat temu, zaczęto z czasem rozdzielać aktorów, na tych którzy użyczają swego głosu w dialogach i tych którzy śpiewają.

Którą z wykonanych przez siebie piosenek darzy Pan sympatią, a która była takim dubbingowym koszmarem?
Lubię i miałem bardzo dużą satysfakcję z piosenki Waltera z „Muppetów”. Wykonanie jej było dla mnie bardzo trudne, podchodziłem do zaśpiewania wiele razy, ale kiedy mój głos sięgał wysokich rejestrów, samoistnie przechodził w falset. To naturalne, bowiem gardło próbuje się bronić. I właśnie wtedy, Agnieszce udało się mnie przekonać, bym „odrzucił kule” i zaśpiewał bez żadnego obciążenia. Udało mi się. Miałem świadomość, że stoczyłem ze sobą wielką walkę, udowodniłem sobie, że potrafię. A piosenka „Człowiek czy muppet” – jest naprawdę absolutnie świetna i moja ulubiona.

Zobacz piosenkę „Człowiek czy muppet” …

A zaśpiewałby Pan piosenkę w podobnej tonacji jeszcze raz?
Przy Agnieszce – tak.

Czy podczas nagrań w studio miał Pan jakieś zabawne wydarzenie, o którym mógłby Pan coś wspomnieć?
Generalnie zdarza się, że aktor np. w jakimś momencie kiedy gra – gubi się, przestaje czytać i zaczyna przeinaczać słowa. To się bardzo często zdarza po kilku godzinach nagrywania. Czasami nawet można się „zafiksować” na jakimś tekście, z którego potem trudno wyjść, gdy aktor sam zapędzi się do narożnika. Pamiętam, gdy graliśmy u Miriam Aleksandrowicz w „Przyjaciołach”, że miałem spory kłopot z wypowiedzeniem pewnej kwestii, do której podchodziliśmy wielokrotnie. Było to zdanie „Czy Jerry jest reżyserem?”, z wypowiedzeniem którego przez dobry kwadrans miałem problem. Chciałem więc sprytnie nieco zmienić/obejść jego treść, ale reżyser na to nie pozwoliła. Umęczyliśmy się setnie. Skutkiem tego by łniezły ubaw w środowisku dubbingowym i większość osób, która mnie spotkała po przywitaniu, żartowała pytając mnie: „Czy Jerry jest reżyserem?” 😉

Czy lubi potem Pan słuchać siebie w kinie bądź telewizji, oglądając jakiś film w polskiej wersji językowej?
Szczerze mówiąc, obecnie mało oglądam telewizję. Czasem daję się namówić na premierę kinową.

Czy ma Pan jakieś porady dla startujących w dubbingu? Na co muszą zwrócić uwagę stojąc przed mikrofonem?
Przede wszystkim, każdy aktor powinien szukać u siebie różnych głosów. Posunąłem się nawet do wysnucia teorii,że każdy człowiek dysponuje co najmniej czterema, pięcioma głosami. Może „jechać” niskimi tonami, mówiąc w tzw.średnicy, może się „odmłodzić”-mówiąc dyszkantem, ale też swój głos można „spłaszczyć” i wtedy będzie zupełnie inny dźwięk, można też grać falsetem.
Każdy z nas ma takie właściwości, ale trudniej jest je wykorzystać w studiu, kiedy trzeba się pozbyć własnej granicy wstydu. Generalnie w dubbingu wygłup jest bardzo w cenie 😉 Ja nie umiałem przez długi czas śmiać się przed mikrofonem. Co prawda, uczą tego w szkołach teatralnych ale kiedy ktoś tego nie potrafi, to nie pracuje przeponą i szybko się męczy. Dopiero po pewnym czasie, kiedy się to wypracuje, taki śmiech będzie na zawołanie. W studiu nie ma żadnej potrzeby się bać, bo oprócz nas na sali jest realizator i reżyser, którzy w swojej pracy nasłuchali się naprawdę sporo „dziwnych” reakcji. Trzeba wtedy „oddać lejce” i dać sobie polecieć, bo jak sie człowiek zasklepi w sobie i będzie mówił tylko jednym głosem, to będzie miał niewielkie pole do popisu, zwłaszcza, że wygłupy chętnie pamiętane są przez reżyserów.
Bardzo ważną sprawą dla początkującego aktora jest granie w tzw.gwarach, gdzie po zagraniu głównych ról, reżyser skupia się na pozostałych głosach pojawiających się w tle filmu, w epizodach. Biorąc udział w takich nagraniach, człowiek nabiera płynności oraz odwagi w proponowaniu. Miałem to szczęście, że jako początkujący młodzian, stałem między Jackiem Czyżem a Krzyśkiem Kołbasiukiem, którzy byli absolutnymi arcymistrzami. Misia Aleksandrowicz, mówiła mi wtedy: „Kurcze, synek, masz niebywałe szczęście stać między nimi. Chłoń. Zapamiętuj, co można zrobić z własnym gardłem i nie usztywniaj się.” No i ja wówczas strasznie dużo od nich „ściągałem”. Do dzisiaj mam tak, że kiedy stoję przed mikrofonem to właściwie cały czas jestem w ruchu … a to tańczę, a to staję na palcach, gestykuluję – pomagam sobie. Chodzi o to by grając się nie spinać i grać całym wachlarzem swoich możliwości. Efekt będzie wtedy o wiele, wiele lepszy. Czyli trzeba… odrzucić kule i grać. Pięknie grać.

Dziękuję za rozmowę.