Jak się rozpoczęła twoja praca w dubbingu?
Kiedy grałam we Współczesnym (Teatr Współczesny) to studio dubbingowe mieściło się wtedy w Alei Niepodległosći, między Rakowiecką a Narbutta. Znana wtedy reżyserka dubbingowa – Zośka Dybowska Aleksandrowicz – zaprosiła mnie na próby głosu do jakiegoś filmu, niestety nie pamiętam do jakiego.

Zofia Dybowska-Aleksandrowicz? Jaka w ogóle była na nagraniach?
Przede wszystkim Zośka była utalentowaną reżyserką dubbingową i bardzo dobrym człowiekiem. Była bardzo bystrą, inteligentną, wygadaną, bardzo dobrze wiedziała czego chce. To co się działo w studiu, to wszystko czuła i miała w jednym palcu. Czuła ogólny wyraz tego co się działo w dubbingu, miała świetne poczucie rytmu i całą tą technikę. Bardzo mi przypominała Olgę Lipińską – właściwą osobę na właściwym miejscu. Chwała Zośce, mam nadzieję, że słyszysz mnie Zosiu tam na górzę jak cię tu chwalę.

Która z zagranych postaci najbardziej utkwiła ci w pamięci?
Najbardziej pamiętam taki angielski serial – „Sagę rodu Forsyte’ów”. Głównego bohatera grał Zdzisiek Tobiasz a ja grałam jego siostrę Winifredę Forsythe. Akcja tego serialu toczyła się przez kilkadziesiąt lat, na początku grane przez nas postacie były młode a w końcowych odcinkach są już stare i w związku z tym musiałam zagrać swoją starą odpowiedzniczkę. Nauczyłam się przy okazji nie zmieniając sztucznie głosu inaczej oddychać z przepony – głęboko i mój głos nabiera wtedy takiej głębokości, takiego ciężaru gatunkowego. Jest to fantastyczny trening dla polepszenia swojej techniki zawodowej, przede wszystkim techniki mówienia.

Pamiętam też film odcinkowy „Pogoda dla bogaczy” gdzie grałam razem z Krzyśkiem Kolbergerem. Wtedy był taki zwyczaj, że dubbingowane główne postacie, które miały wiele do powiedzenia w filmie czy serialu, urządzały dla wszystkich bankiet. Pamiętam, że z tej okazji kupowaliśmy wino lub szampana i robiliśmy bankiety albo w dubbingowym bufecie albo u mnie w domu. Na takich prywatnych bankietowych spotkaniach omawialiśmy z Krzyśkiem to co robiliśmy w studio, o tym jak aktor powinien to zrobić, że tu zrobił lepiej niż w oryginale a tutaj nie itd. itd.

Grałam jeszcze taki film, który pamiętam – „Hiroshima Mon Amour” (Hiroszima Moja miłość) z Emmanuele Riva. która okazało się, że mam taki sam głos, barwę głosu i sposób mówienia jak ja.

Co do innych postaci z dubbingu to … nie pamiętam. W tamtych czasach pracowałam dużo w teatrze, w telewizji i w dubbingu i taka to jest już aktorska pamięć, która czyści rzeczy niepotrzebne i robi miejsce na nową wiedzę.

Jak ci się układała współpraca z aktorami z którymi grałaś w dubbingu?
Bardzo dobrze. Właściwie to byliśmy aktorami Zośki Dybowskiej-Aleksandrowicz, z którą czasami się wykłócaliśmy. Mnie się wydawało że to trzeba zagrać inaczej, ona mnie ciągnęła w drugą stronę. Czasem reżyser żąda jakiegoś koloru np. głębokiego smutku i takiej introwertyczności a na obrazku jest rozpłaszczona twarz grającej. Czasami przychodziły takie rzeczy przy których człowiek stawał i denerwował się, przez to przy jednej czy dwóch sklejkach wszystko się nagle zatrzymywało na godzinę bo nie można było z tego wybrnąć. Nauczyłam się szukania w napięciu mięśni tego aktora wskazówek ważniejszych niż dyrektywy reżysera no i stąd były te spięcia między mną a reżyserem. Po prostu widać było fałsz a ty za Chiny tego nie zrobisz, tym bardziej, że włosi mają wymowę gdzie wszystko jest rzucone na zęby, jasną, szeroką, dosyć płaską, a niemcom się gotuje w gardle zaś inne języki mają w sobie taką nosowość. To wszystko trzeba wyłapywać. Dla mnie to było podstawą identyfikowanie się z pracą mięśni, ścięgien aktora, którego dubbinguję.

Żądano od nas jakiejś doskonałej perfekcji, no i ta ambicja, żeby nie wyprzedzać ale też nie spóźniać się. Dla mnie jak i dla innych aktorów była dużo trudność. Trudność, która została nagrodzona obejrzeniem rezultatów swojej pracy, w przerwie nagrań. To było fantastyczne przeżycie. Ponadto, jeżeli reżyser jest zadowolony z efektu pracy to i aktor też jest zadowolony. To jest bardzo miłe uczucie.

Obecnie dubbinguje się sporo filmów rysunkowych i to co wtedy było ważne przy dubbingu filmów ludzkich teraz nie ma większego znaczenia.

Czy była taka aktorka której chciałaś użyczyć swego głosu?
Tak, ale nie pamiętam jej nazwiska. Dlaczego ? Wtedy się dubbingowało filmy fabularne, przede wszystkim, dubbingowało się filmy, które miały jakąś wartość nawet jeśli nie była to wartość wielce artystyczna, to wartość na pewno mieli aktorzy, którzy tam grali, wybitni aktorzy, albo jakiś wybitny reżyser który to robił.

Teraz wszystko się zmieniło. Filmy są czytane przez lektora albo wyświetlane na dużym ekranie z napisami. Trochę mi tego szkoda. Z jednej strony jest fajnie usłyszeć oryginalny głos tego aktora ale z drugiej strony nie musisz śledzić, tu czytać, tu wyłapywać, tylko też masz do czynienia z dwiema kreacjami : jedną – aktora angielskiego, amerykańskiego czy też francuskiego a drugą – aktora polskiego. W tamtych czasach dubbingowali bardzo wybitni polscy aktorzy – Krzysiek Kolberger był w swoim czasie królem dubbingu i rzeczywiście był w tym wspaniały.

A wracając do pytania, aktorki, której chciałam użyczyć głosu nie pamiętam, ale wiem, że mam do niej podobny głos, w jakim filmie grała i jaką postać – też nie pamiętam, to już mi wywietrzało. Tylko pozostało to uczucie żalu ale to tak czasem jest z aktorami.

Czy pamiętasz jakieś zabawne wydarzenia podczas nagrywania dubbingu?
Zabawnego wydarzenia nie pamiętam bo nagrywałam kilkadziesiąt lat temu ale powiem ci jakie były najczęściej zabawne wydarzenia. Kiedy już parę godzin pracujesz i masz zmęczony aparat mowy to robią się wtedy tzw. żarty aktorskie „I coż że ze Szwecji” – i musisz to powiedzieć bo tak to zostało napisane. Przy zmęczeniu to trzeba zrobić przerwę, napić się herbaty i nie gadać przez chwilę. Ale czasami bywało tak, że po prostu się odkładało tę sklejkę na następny dzień bo ze zmęczenia dostawało się takiego hichotu, że rozśmieszała każda uwaga reżysera bądź każda linijka tekstu, to jedyne co z ciebie wychodzi to prychanie w mikrofon.

Czy wolisz dubbing obecną metodą czyli nagrania w studiu z udziałem jednego aktora czy nagrania z lat 70-tych i 80-tych gdzie nagrywało kilku aktorów?
Mam pewien sentyment do tamtych lat. Nie było wtedy takiej doskonałości technicznej ani takich możliwości znakomitych natomiast się dbało wtedy o poziom artystyczny. Wtedy dopiero była trudność, żeby to się zgadzało, nie tylko z twarzą ale żeby to miało jakiś poziom artystyczny. No stąd Krzyś Kolberger i różni tacy aktorzy bardzo znani, Pani Aleksandra Śląska, która grała Elżbietę – Królowę Anglii była cudowna, po prostu wspaniała, ja nie wiem czy nie lepsza od oryginału od Glendy Jackson. To była wielka frajda i dla widza i dla aktora. Była cała seria szekspirowska, w której też grałam, też Zośka robiła i ja tam grywałam różne królowe. Dla nas aktorów to była nauka nauka zawodu. Nauczyłam się tam bardzo fajnych rzeczy.

Czy uważasz, że między dubbingiem a pracą w teatrze można postawić znak równości?
O nie. Znak równości absolutnie nie ale np. dla mnie chodzenie na scenie z uszkodzonym kręgosłupem, szczególnie na tych dawnych scenach, które były lekko pochylone ku widowni, było bardzo uciążliwe. Czasem miałam bez przerwy łzy w oczach, każdy krok musiał być wyliczony, żeby dobrze stawiać nogi, żeby się nie wywalić w szpilkach. Sama siebie przyrównywałam do syrenki z Andersena, która ogon oddała za nogi i życie wieczne za to żeby mieć nogi ale cierpiała cały czas. Natomiast jeśli chodzi o dubbing to masz ten spokojny luz. Możesz sobie siedzieć wygodnie i tylko czasem gdy trzeba prostujesz się na stołku, kolana razem, stopy razem, plecy prosto tak, że kij można wsadzić pod łopatki a robisz to odruchowo, bo tego wymaga klimat tej sceny, to jest śmieszne i czasem reżyserka Zośka (Dybowska-Aleksandrowicz) mówiła „Baśka, wyluzuj, nie napinaj się tak”. A ja przecież gram scenę w której ona się napina, ta bohaterka i choć nie muszę tego robić – robię to odruchowo.

Dziękuję za wywiad.