Waldemar Modestowicz – polski reżyser słuchowisk radiowych (m.in. Matysiaków), przedstawień teatralnych oraz dubbingu. Jego słuchowiska radiowe są doceniane albowiem dostaje on za nie nagrody albo i aktorzy, występujący w tych przedstawieniach też są nagradzani (ostatnio nagrodę dostał Bernard Lewandowski za słuchowisko „Labirynt”). Jako reżyser dubbingowy przygotował dla nas filmy w polskiej wersji językowej jak: Auta, Iniemamocni a także serię filmów Marvela i ostatnie Gwiezdne Wojny (zarówno część VII jak i Łotr 1). Ciekawostką jest też jego jedyny, epizodyczny występ w filmie dubbingowym o którym rozmawiamy w wywiadzie. Wywiad ten przeprowadziłem w budynku Polskiego Radia. Przy okazji pozdrawiam wszystkich pracowników oraz aktorów i dziękuję za wyrozumiałość 🙂

… jest taka cierpienia granica, za którą się uśmiech pogodny zaczyna…”  Czesław Miłosz „Walc”

Słuchowisko radiowe i dubbing … dwa światy. W jednym z nich mamy do czynienia z dźwiękiem a w drugim z obrazem i dźwiękiem. Czy pomiędzy słuchowiskiem radiowym a dubbingiem można postawić znak równości?
Jedynie co łączy te dwa światy to sztuka mikrofonu. tzn. praca aktora przed mikrofonem. I na tym kończą się podobieństwa.
Słuchowisko radiowe to świat stwarzany w wyobraźni słuchaczy. To długotrwały proces trochę podobny do pracy na planie filmowym. Gramy tam krótkimi scenkami, sekwencjami a aktor musi sobie wyobrazić swoją scenę, przestrzeń w jakiej gra, ponieważ wszystkie dekoracje artystyczne oraz plany akustyczne są potem dodawane w trakcie grania. W studio radiowym operujemy też planami dźwiękowymi, oddaleniem od mikrofonu, ruchem przed mikrofonem, gramy rekwizytami. Jeśli chodzi o dubbing to jest tylko mikrofon, ekran i pojedynczy aktor. Praca w radiu zaś jest pracą zespołową, aktorzy przychodzą i grają jak w teatrze czy w filmie.

Ale przecież kiedyś w dubbingu też grało kilku aktorów
Kiedyś to była praca zespołowa ale od dawna, z różnych względów pracuje się z aktorem pojedynczym. Aktor musi sobie wyobrazić też jakby pewną rzeczywistość w jakiej on działa, w jakiej jego bohater mówi, działa, biegnie, krzyczy, szepcze i musi też sobie wyobrazić jak dialog przebiega z partnerem, którego nie ma, tzn. partner jest ale jest wpisany w ścieżkę dźwiękową oryginału, czyli aktor gra że tak powiem w ciemno. Dubbing się cały czas zmienia. Kiedyś ideą dubbingu było dokładne odwzorowanie oryginału. To było najważniejsze by emocje i głos były podobne do tego co słyszeliśmy w słuchawkach.
W dzisiejszych czasach jest trochę więcej marginesu na dowolność i własną interpretację. Nie szuka się teraz głosów identycznych z oryginałem, nie tworzy się kalki ale szuka się podobieństw.

No właśnie: lubi Pan dubbing?
Tak! Oczywiście. Inaczej bym tego nie robił. Zajmuję się tym od ponad 20 lat i uważam że jest w nim coraz większy margines właśnie na własną twórczość.

Jaki jest Pana ulubiony film / serial w polskiej wersji językowej niekoniecznie przez Pana wyreżyserowany?
Do dziś pamiętam serial, który oglądałem będąc dzieckiem mianowicie „Koń który mówi” (Mister Ed) – amerykański serial przez nas zdubbingowany. Pamiętam, że rolę konia grał chyba Władysław Hańcza o bardzo niskim głosie a rolę jego właściciela – Wieńczysław Gliński. Kobiety nie kojarzę ale Glińskiego pamiętam bo to bardzo charakterystyczny głos. Pamiętam wspaniałe, polskie dubbingi „Dzieł wszystkich Szekspira„. No i oczywiście to co wszyscy pamiętamy. Mianowicie serial „Ja Klaudiusz” i wspaniałą kreację polskich aktorów ze świetną rolą Stanisława Brejdyganta. Z moich bardzo lubię „Iniemamocnych”, bo byli moją pierwszą kinową animacją i każde ostatnie dziecko, czyli ostatniego „Thora’, który będzie miał premierę kinową, bo bardzo dobrze powychodziły nam szybkie dialogi.

Jak się rozpoczęła pańska praca w dubbingu? Pamięta pan swój pierwszy wyreżyserowany film ?
Pamiętam. W Masterfilmie zaproszono mnie do dubbingowania takiego serialu Warner Bross „Looney Tunes” (Zwariowane Melodie – 1992 – przypomnienie autora). To były typowe kreskówki, gdzie Mel Blanc robił wszystkie głosy: Sylvester, Tweety, Królik Bugs. Pamiętam, że pracy było niewiele, bo animacje muzyczno-dźwiękowe były mało dubbingowane. Było za to bardzo dużo reakcji, zdarzały się też kwestie i był też głos wprowadzający. Narratorem był nieżyjący już aktor Włodzimierz Nowakowski, o ciepłym głosie i miłym usposobieniu.

Zapewne ma pan swoich ulubieńców wśród aktorów, jak to mówią w dubbingu „swoją stajnię”.
Tak, mam swoich aktorów. To są mniej więcej ci sami aktorzy z którymi pracuję w radiu. Jedno z drugim się uzupełnia. Przeważnie radio dla mnie jest takim miejscem gdzie sprawdzam aktorów, co potrafią, jak potrafią, jak się dogadujemy i zapraszam ich potem do dubbingu. Są tacy aktorzy z którymi uwielbiam pracować, bo dobrze się z nimi porozumiewam, bo wciąż mnie zaskakują czymś nieznanym, bo są wrażliwi i skoncentrowani. Wymienię dwoje: Danusię Stenkę i Grzesia Damięckiego, ale jest ich oczywiście znacznie więcej.

Co jest wtedy dla Pana ważne? Barwa głosu czy aktor, którego dobrze Pan zna i wie, że poradzi on sobie z głosem albo z daną postacią.
Mnie się bardzo dobrze pracuje z ludźmi, którzy mają podobny do mnie temperament. Są impulsywni i nie boją się eksperymentować, szukać, nie boją się szaleństw, nie boją się wygłupów, nie boją się dochodzić do granicy własnych możliwości a czasami je przekraczać. Oczywiście szukam artystów, szukam aktorów którzy mają w sobie talent i jakąś prawdę, w tym co kreują. Chodzę dużo do teatru, oglądam aktorów młodych w dyplomach, trochę uczę w szkołach teatralnych, więc szukam ciągle nowych głosów, nowych twarzy, nowych ludzi. Głos jest oczywiście istotny w dubbingu ale głos jest emanacją duszy w związku z tym wciąż szukam ciekawych i interesujących ludzi, artystów w każdym wieku.

Czy pański wybór głosów aktorów do danego filmu pokrywał się w większości z decyzją producenta, który miał wpływ na głosy?
Ja oczywiście wiem, że producent ma rolę decydującą, nie jestem początkującym reżyserem w związku z tym w pewnym sensie mam u producentów pewien kredyt zaufania. Mogę decydować na etapie castingów, mogę wybrać, że chcę do tej roli zaprosić dziesięciu aktorów i to moje zaproszenie nie jest przypadkowe. Wiem, że każdy z tej dziesiątki pasuje do tej postaci i z każdym z tej dziesiątki chętnie będę pracował, że się porozumiewamy dobrze, że on dobrze może wypełnić tę postać. Po czym w czasie castingu każdemu z nich staram się pomóc. Uczciwie, sprawiedliwie, najlepiej jak potrafię. Po czym wybieramy wspólnie z producentem trzy propozycje. Wysyłamy do Ameryki i to oni decydują. My możemy jedynie zasugerować, że chcielibyśmy z tym aktorem pracować bo on jest dostępny, na miejscu, nie gwiazdorzy i przyjdzie do nas chętnie.

Fantazja 1940. Wald Disney. Waldemar Modestowicz jako dyrygent Leopold Stokowski

A co z pańskim głosem? Czy lubi Pan go? Dlaczego – poza disnejowską fantazją, w której pańskim głosem mówi Leopold Stokowski – nie użycza Pan swego głosu w filmach bądź serialach? Nikt Panu jeszcze nie proponował zagrania głosem?
To jest oczywiście zabawa. Ja nie jestem aktorem. Uważam, że każdy powinien robić to co umie robić najlepiej. Widzę jak wielu jest aktorów, którzy chcieliby pracować w dubbingu. Codziennie mam telefon od aktora młodego, starszego, zapomnianego, który proponuje mi współpracę, że w pewnym sensie niemoralne jest, że ja jako amator, który kiedyś dawno temu w czasie studiów zajmował się aktorstwem, zająłbym miejsce po drugiej stronie mikrofonu. W nadmiarze to byłoby niepotrzebne. Już wolę poszukać trzech, pięciu innych aktorów, którzy chętnie to zrobią, na pewno lepiej ode mnie. Ten występ potraktowałem jako rodzaj zabawy, w której odgrywałem epizodyczną rólkę. Czasami lubię się tak zabawić, żeby poczuć jak to jest z tamtej strony mikrofonu i nabrać trochę pokory.

Jaki gatunek filmowy lubi Pan reżyserować: filmy animowane czy ludzkie?
Filmy ludzkie są większym wyzwaniem. Zacząłem się zajmować parę lat temu Marvelowskimi filmami i strasznie mi się to zaczęło podobać. Od początku zajmowałem się filmami aktorskimi ale kiedyś mniej się takich filmów dubbingowało. Widzę, że jest coraz więcej dubbingowanych filmów aktorskich i nie ukrywam, że to jest ciekawsze zadanie, no bo trzeba się zmierzyć, z żywym, prawdziwym aktorem, którego widać, który na ekranie coś pokazuje i kreuje i trzeba coś z naszym dubbingiem zrobić, żeby nie był gorszy, żeby nie zepsuł tego filmu, a może nawet coś dokleić, dorobić.
Filmy animowane to wielkie wyzwanie ale również i zabawa bo te filmy są dla dzieci. Zrobić dobrze film dla dzieci to jest ogromna frajda. Ja to lubię robić, ale są młodzi ludzie, którzy tym się zajmują na co dzień. Oczywiście mam takie filmy, które kiedyś robiłem np. „Auta” czy „Iniemamocni„. Jeśli będzie kontynuacja tych filmów to pewnie też się nimi zajmę. Póki co mam co robić w filmach aktorskich więc animacje robią inni.

Który z filmów dotychczas wyreżyserowanych przez Pana sprawił panu niemałe trudności. Był, że tak powiem istną drogę przez mękę?
Był. To były ostatnie Gwiezdne Wojny (Łotr 1. Gwiezdne wojny – historie). Były strasznie męczące dlatego, że materiały do nagrań, ze względu na ciągłe przemontowywanie filmu, przychodziły w ostatniej chwili. Właśnie dlatego myśmy siedzieli przez cały weekend bo w poniedziałek był deadline i było wiadomo że oni muszą już to mieć gotowe. Dostawaliśmy przez cały czas z Ameryki kolejne wersje jakiś scen, jakiś domontowywanych rzeczy i na bieżąco trzeba było prosić aktorów żeby coś dograć, bądź zmienić. Nasz tekściarz siedział za ścianą i pisał na bieżąco dialogi. Istne szaleństwo, które wolałbym omijać szerokim łukiem.
Niestety, z „Lucasami” jest ten problem, że nagranie do ich filmów bardziej przypomina mi słuchowisko. Na filmach tych wszystko jest wyciemnione i słychać tylko ścieżkę dźwiękową i głosy. Wcześniej było widać same usta i to już w ogóle było czyste szaleństwo bo nie wiedzieliśmy jak mamy to grać. Teraz jest już lepiej bo przysyłają nam twarze i okolice. Przed nagraniem pierwszego filmu z nowej serii ja oraz reżyserzy dubbingu z całego świata dostaliśmy zaproszenie do Los Angeles,byśmy mogli na zamkniętym pokazie obejrzeć film. To oczywiście wynika z obawy przed piractwem i przeciekiem przedpremierowych informacji. Teraz latamy tylko do Londynu. Zabierają nam telefony, podpisujemy lojalki, siadamy i oglądamy. Jestem jeden z nielicznych, którzy widzieli ten film przed premierą. Oczywiście nic więcej nie mogę powiedzieć.

A co z dubbingiem do gier komputerowych? Nie ma Pan na swoim koncie wyreżyserowanej gry w polskiej wersji językowej? Brak czasu, brak propozycji czy może niechęć do tego rodzaju dubbingu?
Kiedyś to robiłem. Nagrywałem coś w studiu PRL. Takie nagrywanie kilkuset linijek to jest strasznie upierdliwa robota, ciężka, monotonna. Nagrałem wtedy parę gier m.in. wojnę bogów (Gods of War – autor) ale to było kilka lat temu. Obecnie współpracuję głównie z SDI a oni się tym nie zajmują, a może robią gry ale ja o tym nie wiem. Nie znaczy to że nie mogę robić, od czasu do czasu – czemu nie? Ale nie za często.

Jaki jest Waldemar Modestowicz podczas nagrań w studiu dubbingowym? Na co zwraca szczególną uwagę i czego wymaga od aktorów?
Pilnuję procesu twórczego, ale jak widzę że aktor „już ma postać”, złapał ją i jest po tamtej stronie ekranu, tak że nawet oddycha w ten sam sposób jak nasz bohater to wtedy staram się nie przeszkadzać i pilnuję, by się zgadzało z tempami i dynamiką, czasami z planami akustycznymi bo to też jest istotne. Aktor inaczej słyszy w słuchawkach niż ja w reżyserce więc staram się mu pomagać. Zawsze staram się pomagać a nie przeszkadzać.

Czy podczas nagrań wydarzyło się coś zabawnego, wesołego o czym zechciałby Pan powiedzieć?
Słowa uznawane za powszechnie obraźliwe, o dziwo, są jedynymi słowami, pasującymi do każdej układki. Każdy aktor ma inne podejście do swojej gry. Znam aktora, który potrafi się w studiu rozebrać bo wtedy lepiej mu się pracuje. Ma poczucie, że jest w ogniu walki. Wszystko zależy od nagrania. Kiedyś nagrywaliśmy film z Danusią Stenką, to była scena w której główna bohaterka musiała być duszona. Zdarzyło się, że wszedłem do studia i troszkę ją poddusiłem. Nie inaczej było przy nagraniach Thora z Piotrkiem Grabowskim. Jest tam scena gdzie bohater wisi na łańcuchu. I teraz tak: jak się to normalnie powie w pionie, to tak nie brzmi to tak jak powinno, w związku z tym trzymaliśmy Piotrka w ekwilibrystycznej pozycji półleżącej, pół wiszącej do mikrofonu. On po godzinie pracy powiedział, że za chwilę zemdleje.
Zdarzają się sytuacje zabawne, śmieszne, ale zdarzają się też wzruszające. Kiedyś pracowaliśmy z Dorotą Kolak – świetną aktorką z Teatru Wybrzeże. Postać, którą kreowała musiała się wzruszyć i zapłakać. Poprosiła mnie o 2-3 minuty. Po tym czasie usłyszałem: „Możemy, nagrywać” i zapłakała tak że po prostu ciarki poszły po plecach. Takie sceny też się nam zdarzają. Myślę, że to może być dla aktora artystyczne zadanie dające pełne zadowolenie.

Czy ma Pan jakieś rady dla aktorów startujących w dubbingu lub dla osób chcących zmierzyć się z dubbingiem? Na co przeważnie powinni zwrócić szczególną uwagę?
Prowadzę zajęcia z dubbingu w szkołach aktorskich w Krakowie i w Warszawie. To nie są zajęcia warsztatowe ale zajęcia dla zawodowców. To dość trudne pytanie. Przede wszystkim trzeba słuchać. To jest najważniejsze. Jak się wchodzi do studia, bierzemy słuchawki, oglądamy fragment filmu i w tym czasie trzeba uważnie słuchać i oglądać. Patrzeć co robi nasza postać. Następnie powtarzam „Musimy sobie wyobrazić że to my jesteśmy po tamtej stronie ekranu. Że to my jesteśmy bohaterem”. Musimy się wcielić w tego bohatera. Inaczej to się nie uda. Oddać mu siebie całego.

Dziękuję za rozmowę.